Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawnych wspomnień czar - Zawisza z 1964 roku

Marcin Karpiński
Zawisza - KoronaZawisza - Korona
Zawisza - KoronaZawisza - Korona Tomasz Czachorowski
Dziewięciu piłkarzy, którzy tak udanie reprezentowało Zawiszę w 1964 roku, zostało uhonorowanych przez klub przed niedzielnym meczem z Koroną Kielce, a następnie wspominało dawne dzieje w restauracji. Opowieści nie było końca...

Bramkarzem w tych odległych już czasach był Edmund Rychlewicz.Do teraz odczuwa on ogromną satysfakcję z awansu do I ligi. Na swoją szansę, by stanąć do bramki czekał dwa lata. Ostatni zwycięski, z sezonu 1963/1964 mecz z Cracovią (1:0) uważa za najlepszy w swoim wykonaniu.
- To był wielki sukces. W pierwszej i drugiej lidze byłym najniższym bramkarzem. Nie ukrywam natomiast, że miałem specyficzny charakter. Unikałem towarzystwa. Przez to także miałem trochę przechlapane... - mówi „Expressowi”.

Przeciwieństwem pana Edmunda musiał być Jerzy Sułkowski. W niedzielę, w znanym sobie towarzystwie tryskał poczuciem humoru.
- Bo wie pan, ja grałem w dwóch klubach, w Zawiszy, a w nocy w „Zodiaku”. To był znany w Bydgoszczy klub nocny. Dlatego z kondycją bywało różnie. Zawsze wychodziłem w wyjściowej jedenastce, ale gorzej było w drugiej połowie...

Pan Jerzy stare czasy wspomina bardzo dobrze. Przeżył wiele na boisku i poza nim. Słynny trener Kazimierz Górski załatwiał mu wyjazd do Australii. Kiedy to nie wypaliło, dostał zaproszenie od Polonii Nowy Jork. - Jak człowiek pojedzie z ulicy Nakielskiej do tak wielkiej amerykańskiej metropolii , to jakby dostał młotkiem w głowę - żartuje Sułkowski.

W Stanach Zjednoczonych został jednak na dłużej. Do Polski wrócił po... 30 latach. Ale planuje kolejny powrót zza ocean, do Miami.

Kapitanem Zawiszy w 1964 roku (ale też w 1960, kiedy „wojskowi” cieszyli się z pierwszego awansu) był Bronisław Waligóra. Grał w ataku, z czasem przeszedł do pomocy. Miał ogromny wpływ na kolegów.

Zawisza bliski sercu

- Nie było odpuszczania. To był zespół złożony z miejscowych zawodników. Mimo, że wyemigrowałem z Bydgoszczy, Zawisza dalej jest bliski memu sercu. Mieszkam w Lublinie, jestem honorowym obywatelem tego miasta. Ale jak trzeba będzie przyjechać na kolejne takie spotkanie, to przyjadę. Już coś organizujemy, możemy przyjdziemy razem na czwartkowy mecz w Lidze Europy. Za wszystko dziękuję Stasiowi Mątewskiemu. On to zorganizował, zebrał nas w jednym miejscu, na pewno kosztowało to go wiele pracy.

Inny zawodnik z tej historycznej ekipy, Ryszard Harmata, podkreśla, że bydgoska drużyna sprzed 50 lat funkcjonowała jak rodzina.
- My to wszystko szalenie przeżywaliśmy. Było wesoło, a jak wracaliśmy z Krakowa, to czuliśmy, że w Bydgoszczy może być wielka feta. I tak było. Takie to były czasy. Gra może była wolniejsza, ale dla oka.

- Przechwycili nas już w Nowej Wsi Wielkiej. Tam czekały na nas gaziki. W eskorcie wjechaliśmy do Bydgoszczy, a tam w drodze na stadion towarzyszyli nam kibice. Pełno kibiców - wspomina Mirosław Ziółkowski. - Za awans dostałem zegarek i teczkę skórzaną. Ponadto otrzymaliśmy talony do Domu Towarowego.

To byli twardziele

Największymi twardzielami naszej drużyny byli obrońcy Tomasz Zgoda i Jerzy Fiodorow.
- Nazywali nas włoską obroną - mówi Fiodorow, który później, przez dwadzieścia lat szkolił młodzież Zawiszy. - Mieliśmy mocnych i bardzo ambitnych zawodników. Główki nie mógł z nami wygrać nawet Andrzej Szarmach.

Zgoda niemile wspomina spotkanie z Polonią Bytom.
- Jeden z rywali uderzył mnie tyłem głowy i złamał mi oczodół. Niech pan zobaczy...
Fiodorow miał złamane żebra i zerwany mięsień. Operację laserem przeszedł w Niemczech i po tygodniu - jak mówi - był do gry. Ale ubytek pozostał do dzisiaj.
Tomasz Zgoda przeszedł do historii również z tego powodu, że jednocześnie uprawiał piłkę nożną i koszykówkę. - W kosza zacząłem grać w Noteci Inowrocław, a w piłkę w Cuiavii. Dzięki temu przez cały rok miałem zajęcie. W Noteci przez jeden sezon występowałem również w pierwszej lidze. Po koszykówce przydał się wyskok, mogłem wygrywać pojedynki główkowe. Po piłce miałem lepszą kondycję na parkiecie. Krótko mówiąc, same korzyści.

Fiodorow dodaje, że on i jego koledzy z Kompanii Sportowej dołożyli rąk do budowy stadionu. - Jak przyszedł transport, to nie było dyskusji, że ktoś jest mistrzem olimpijskim, czy mistrzem świata. Nawet w nocy trzeba było wstać i wziąć się do pracy. Nikt się nie przejmował tym, że trzeba było później, po kilku godzinach snu, iść na trening.

Dziś piłkarze mogą się skupić wyłącznie na futbolu. Starsi panowie patrzą na to trochę z zazdrością. Ale w niedzielę, ich młodsi koledzy nie wywarli większego wrażenia swoją postawą w meczu z Koroną Kielce. - To było takie rypaj, siekaj i uciekaj. Za moich czasów byli lepsi technicy. Lucjan Brychczy, Zygfryd Szołtysik, Ernerst Pohl, to byli piłkarze. Nie można tego porównać do dzisiejszej kopaniny - powiedział „Expressowi” Jerzy Fiodorow.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!