Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Michałowicz: - Kobiety czasami żalą się, że ich mężowie nie śpią po nocach [ROZMOWA]

Marcin Karpiński
Michałowicz
Michałowicz nc
„Express” rozmawia z koszykarskim ekspertem Wojciechem Michałowiczem, komentatorem meczów NBA w nc+

To już będzie pana 30. sezon, od kiedy interesuje się pan koszykówką. Swoją wiedzę przekaże pan więc kolejnemu pokoleniu. Jak bardzo lubi pan tę misję?

Pierwszy mój artykuł, który napisałem w gazecie, to było „Lato z koszykówką”. Staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Zdarzały się wykłady na AWF-ie z podstaw i etyki dziennikarskiej. Zapraszam też osoby zainteresowane koszykówką do siebie, do studia NC+, by pokazać im jak wygląda relacjonowanie meczów w środku nocy. Ten sport ciągle mnie nakręca.

Jeszcze na dobre nie zaczął się nowy sezon NBA, a już najwięksi gracze wychodzą z propozycją, by skrócić sezon zasadniczy. To dobry pomysł?

Te deklaracje, bo mowa tu o LeBronie Jamesie i Dirku Nowitzkim, wynikają raczej z miłości do koszykówki. Ci zawodnicy są coraz starsi, a chcieliby po parkietach pobiegać jak najdłużej. Nadal przebywać w tym magicznym świecie. Obydwaj są bardzo doświadczeni, mają za sobą występy w mistrzostwach świata, igrzyskach olimpijskich. Tymczasem przybywa młodych zawodników, konkurencja jest coraz większa. Ale też pamiętajmy, że kiedy były sezony lockautowe, to wielu mówiło, że to nieobiektywne wyłaniać mistrza po 50, czy 60 spotkaniach. Jest jeszcze jedna sprawa. Kiedyś zawodnicy w wieku 35 lat byli u schyłku karier, a dziś medycyna tak poszła do przodu, że na starszych koszykarzach wciąż można polegać.

Ale mniej meczów, to mniejsze wypłaty. Czy zawodnicy się na to zgodzą?

Tu akurat Nowitzky jest chlubnym przykładem. Z poziomu 20 milionów dolarów zszedł do sześciu, czy siedmiu. To pokazuje w pewnym sensie również fenomen tej ligi, że ktoś potrafi zrezygnować z kwoty trzy razy wyższej, by dać szansę zbudować klubowi lepszy skład. To są rzeczy niebywałe w innych rozgrywkach na świecie.

Gwiazdy twierdzą jednak, że mnogość meczów jest powodem wielu kontuzji. Urazy dopadły choćby kolegę Marcina Gortata Bradleya Beala, Kevina Duranta, żeby nie wspomnieć, jak wiele miesięcy pauzował Derrick Rose. Ale mamy chyba to szczęście obserwować jeszcze Kobego Bryanta. Gracza, który w 2006 roku wpisał się do historii drugim wynikiem strzeleckim, kiedy w meczu z Toronto zdobył 81 punktów.

Oby to był udany come back. Bryant był fenomenem porównywanym do Michaela Jordana, ponieważ przez całą karierę zaznaczoną sukcesami miał tylko jedną kontuzję. To pokazuje jakiego rodzaju to są profesjonaliści, jak dobrze są przygotowani do trudów walki, jak mało opuszczają spotkań. Taki Derek Fisher, pięciokrotny mistrz NBA z Los Angeles Lakers, który od kwietnia prowadzi New York Knicks, mógłby spokojnie jeszcze powalczyć w lidze. Ale z drugiej strony koszykówka, to nie siatkówka. Tu jest nieustanny kontakt z przeciwnikiem. Zawodnicy są coraz bardziej sprawni i atletyczni. Jordan mający 198 centymetrów wzrostu ważył 98 kilogramów. Teraz zawodnicy dwumetrowi mają po 110 kilogramów. Zmiany są też w sposobie grania. Odpadli ci najwyżsi. Idealny gracz mierzy 200-205 centymetrów i najlepiej, żeby posiadał umiejętność grania na pięciu pozycjach. Z tych powodów gracze także są bardziej wyeksploatowani. Natomiast Durant wcześniej żadnej kontuzji nie miał, a już był cztery razy królem strzelców.

Pan zawsze obawiał się o jego zdrowie.

Tak, bo to chłopak, który nikomu nie odmawiał, występował na wielu imprezach, w różnych kwalifikacjach z reprezentacją. A od momentu, gdy wszedł do NBA przeważnie grał z drużyną dłuższe sezony łącznie z play-offami, meczami przedsezonowymi i obozami. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, ile taki organizm może wytrzymać.

Co pana najbardziej zaskoczyło w poprzednim sezonie?

San Antonio Spurs. Zespół weteranów, który pozornie powinien mieć wszystko co najlepsze za sobą, zagrał perfekcyjnie i w finale doprowadził Miami Heat niemal do frustracji.

Przed nowym sezonem zanotowaliśmy sporo zmian. Dotyczą one głównie Miami, Cleveland, Washington i Chicago. Zgodzi się pan, że zapowiadają się bardzo ciekawe rozgrywki?

Ten układ sił trochę nam się poprzewracał. Rozsypała się też trochę Indiana Pacers. I myślę, że ten Wschód, choćby przez Washington Marcina Gortata, jest do zdobycia. Dotychczasowa dominacja Miami była trochę nietypowa jak na NBA, przez kilka sezonów nie miało konkurencji. A ta liga na tym nie polega, każdy dąży do tego, by siły były wyrównane. Rzeczywiście, może być ciekawie. James i Ray Allen przeszli z Miami do Cleveland. Chicago ma Jimmego Butlera, Rose’a i Pau Gasola. Musi jednak nastąpić współdziałanie wielu elementów. „Byki” muszą nauczyć się organizacji gry w ataku. A Rose, ostatnio wiecznie kontuzjowany, musi być w pełni sił. Czy to się obróci na korzyść Bullsów, zobaczymy.

Czy tradycyjnie największa presja będzie towarzyszyć zespołom z Nowego Jorku i Los Angeles?

Tak, gdyż wynika to z presji środków przekazu. Jeśli przebywają tam na meczach przedstawiciele różnych mediów, nie tylko informacyjnych, nie tylko telewizyjnych, ale też nowe, internetowe, różni blogerzy, to w jakimś stopniu odbija się to na zawodnikach. Ci chłopcy również w tym funkcjonują. Oni też mają nieustannie przy sobie osobiste laptopy i tablety. Widziałem w szatniach, że te elektroniczne narzędzia wiszą u nich jak koszulki. Dawniej tego nie było.

Ciekawe też, jak w nowej roli, prezydenta NY Knicks, spisze się guru trenerów Phil Jackson...

Jeszcze w tej roli go nie znamy. A Fisher, który objął Knicksów, jest nowym szkoleniowcem.

Czy, aby coś osiągnąć w NBA koniecznie trzeba przejść przez college i mieć ze sobą bagaż intelektualny?

Teraz wykorzystują to już tylko najwybitniejsze talenty. System akademicki jest niedoskonały. Rozgrywa tam się za mało meczów, nawet te najlepsze drużyny, które docierają do Final Four, rozgrywają po czterdzieści spotkań. To już w Europie czołowe kluby grają po 70-80 meczów. Niemniej, docierają do mnie informacje, że liga akademicka Stanów Zjednoczonych ma być pokazywana przez jedną ze stacji także w naszym kraju.

NBA to globalna marka, ogromne pieniądze, ponieważ trzeba dziś mieć około miliard dolarów, by kupić jakiś klub, lecz również ciekawe zasady i obowiązki, jak na przykład dzielenie się zyskami.

Najbogatsi w poprzednim sezonie Brooklyn Nets wpłacili do wspólnej kasy 90 milionów dolarów. Te pieniądze są potem dzielone na te drużyny, które były poniżej pułapu finansowego. To też pokazuje fenomen tej ligi. Zarabiamy pieniądze, a jednocześnie tworzymy pewną wspólnotę. Dobrze, że pan to dostrzegł. NBA jest takim miejscem, iż dobrze jest mieć konkurencję, a nie tylko być mistrzem, nie tylko wygrywać 82 spotkania. Bardziej chodzi o to, żeby rywalizować z takim przeciwnikiem, by co kilka dni mieć w hali ponad dwadzieścia tysięcy kibiców. I żeby wygrała najlepsza drużyna w tej całej rywalizacji.

Porozmawiajmy teraz o naszym jedynaku Marcinie Gortacie. Czy można go określić wzorem sportowca, wzorem człowieka?

Myślę, że w polskim wymiarze jak najbardziej. Chłopak sobie wymyślił, że zagra w NBA i wbrew wielu przeciwnościom zaszedł bardzo wysoko. Robił postępy i w tym wszystkim był bardzo konsekwentny. Bez względu już na wyniki uzyskiwane teraz w Stanach, jest świetny w kontaktach. Zawsze jest w stanie powiedzieć coś ciekawego. Amerykanie go uwielbiają. Nawet do mnie przychodzili dziennikarze z Waszyngtonu, żebym ich nauczył zadawać pytania po polsku. Gortat zyskuje sobie fanów, jest bardzo profesjonalny i traktuje wszystkich poważnie.

A czy jego warunki fizyczne każą mu sięgać po wyniki, do których już się przyzwyczailiśmy, czy może jeszcze osiągnąć coś więcej?

Marcin ma teraz nową, groźną fryzurę i wierzę, że nie usatysfakcjonował się tylko nowym kontraktem, który jest spełnieniem jego marzeń z dzieciństwa. Tak naprawdę teraz czeka go przełomowy sezon. Będzie chciał pokazać, że jest w zespole, który ma iść w górę. Owszem, był już w finałach NBA z Orlando Magic, lecz był wtedy koszykarzem, który znaczył niewiele. Obecnie ma być graczem wokół którego ma być budowana potęga konferencji wschodniej i trzeba powiedzieć, że znalazł się w ciekawym otoczeniu. Szkoda jedynie, że ta konstrukcja jest na razie trochę podważona przez kontuzje Beala i Paula Pierce’a.

Z uwagą będziemy więc śledzić mecze Wizards. Nie ma zaś transmisji, w której nie przypomniałby pan jednego nazwiska, Michaela Jordana...

Nie może być inaczej. To najbardziej wyraźna gwiazda i wielki gracz. Ludzie go ubóstwiają. Amerykanie podziwiają nie tylko mistrzostwo w danej dyscyplinie, lecz również to, jak się do tego dochodzi. Stąd tak wielki podziw i szacunek dla tego, co Jordan osiągnął. Trochę zbliżył się do niego Kobe Bryant, który ma tylko jeden tytuł mistrzowski mniej i sądzę, że można go postawić na drugim miejscu.

Pamiętam, że w czasach dynastii Bulls, aby umówić się z Jordanem na rozmowę trzeba było się zapisać na listę. Chętnych było natomiast tylu, że na wywiad trzeba byłoby czekać... piętnaście lat.

Sam kiedyś zapisałem się na taką listę, choć od początku nie wierzyłem, że to się uda. Można było jeszcze próbować dostać się do niego poprzez jego agenta. Ale głównie próbowano zadać mu kilka pytań w szatni bądź na hali. Wiadomo jednak jak to się kończyło - na zdawkowych odpowiedziach. A my, dziennikarze z Europy, chcieliśmy dowiedzieć się czegoś więcej. Michael był zresztą niechętny do rozmów. Wszyscy go ścigali. Żadnego wywiadu w konsekwencji nie udało mi się z nim zrobić.

Czy jest szansa na to, żeby zorganizować mecz z udziałem drużyn NBA w Polsce, chociażby w supernowoczesnej hali w Krakowie?

Takim sprawami należy się zainteresować z kilkuletnim wyprzedzeniem. A w naszym kraju może to być o tyle trudne, że cała koszykówka trochę schowała się za siatkówką i piłką ręczną. I brakuje jej sukcesów. NBA jest z kolei trudnym, wymagającym partnerem. Do niedawna warunki, jakie stawiała liga, to było milion dolarów czystego zarobku plus pokrycie kosztów pobytu zespołów i działań marketingowych. Słyszałem, że takie wstępne inicjatywy były podejmowane, ktoś wziął nawet pod uwagę Stadion Narodowy. Pomarzyć można. Może na przykład w 2017 roku uda się do Polski ściągnąć Washington Wizards z Gortatem...

To od wtorku rozpoczynamy sezon, powiedzmy dla niewyspanych. A czy to prawda, że niektóre żony mają do pana pretensje, że ich mężowie „spędzają” więcej nocy z panem przed telewizorem niż z nimi?

To pan to powiedział, ale może tak pan to napisać. OK, były takie przypadki, iż któraś kobieta mi się skarżyła, że jej mąż nie śpi po nocach... Ale NBA wciąż przykuwa uwagę, fascynuje fanów. Możemy oglądać starszych zawodników i przyglądać się kolejnej grupie młodych wilków. Są też kwestie negatywne, jak afery na tle rasowym. Ale najważniejsza jest gra i zabawa, mówiąc krótko: I Love This Game!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!