Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sylwia i Justyna, czyli polska mieszanka wybuchowa

Przemysław Franczak, Falun
Polskie narciarki zajęły trzecie miejsce w finale sprintu drużynowego podczas mistrzostwach świata w Falun w biegu. Na podium stanęły również Norweżki i Szwedki.

Obie po przejściach, obie z brązowym medalem mistrzostw świata w drużynowym sprincie. Wzruszająca historia. Ba, dwie różne historie, tylko z identycznym finałem.

Bieg zaczynała Justyna Kowalczyk. Gwiazda, multimedalistka, która w ostatnim roku zmagała się z depresją, trudnymi osobistymi przeżyciami, a w końcu z kryzysem formy. Kończyła Sylwia Jaśkowiec. Narciarka z Osieczan, która od dawna miała głowę pełną marzeń, ale poważny wypadek na treningu przed czterema laty na rok zahamował jej karierę. Ich historie zaczęły się przenikać w ubiegłym roku, gdy Kowalczyk i trener Aleksander Wierietielny zgodzili się, by Jaśkowiec trenowała razem z nimi, wczoraj ostatecznie zostały spięte jedną klamrą. A ściślej – jednym medalem.

Przyznają, że temperamenty mają różne, ale w drużynowym sprincie osobowości nie muszą się zgadzać. Do sukcesu, jak to w biegach narciarskich, potrzeba są mocne płuca, nogi i głowa. Na trasę trzeba wybiec trzykrotnie, potem w szalonym tempie pokonać 1200 metrów. Nadludzki wysiłek. W finale obie dały z siebie wszystko, żadna nie miała chwili słabości.

- Dla mnie to kolejna duża impreza, z której wrócę z medalem. Jestem dumna z tego powodu, jestem dumna z Sylwii, że dała radę. Jestem dumna z trenera, który też wytrzymał to wszystko. Otwieramy może nowe drzwi – mówiła tuż po biegu szczęśliwa Kowalczyk.

Dla niej to była nie pierwszyzna, Jaśkowiec wcześniej nigdy znajdowała się w sytuacji, że jest wymieniana jako kandydatka do zdobycia medalu na imprezie tej rangi. - Przed kwalifikacjami trudno było poradzić sobie z tą presją. Po nich było lepiej, adrenalina poszła mocno w górę – opowiadała.

Dzień przed startem swojej formy nie była pewna, „góra-dół” - tak ją oceniała. Ale wczoraj frunęła po trasie, już w wygranym biegu eliminacyjnym pokazała, że ten dzień może skończyć się happy endem.

- Frunęłam? Było bardzo ciężko, tempo było niesamowite. W finale już po pierwszej zmianie czułam, że nogi mam zakwaszone, na trzeciej szłam już na żywioł – śmiała się.

Poza zasięgiem były Norweżki (Ingvild Flugstad Oestberg i Maiken Caspersen Falla), ale na dwieście metrów przed metą Jaśkowiec biegła na drugim miejscu. Na ostatniej prostej wściekle atakowała ją jednak Szwedka Stina Nilsson. - Widziałam tylko plecy Falli, ale czułam, że za mną ktoś strasznie naciska. Stina miała niesamowity finisz – relacjonowała Sylwia.

Kowalczyk: - Nie pamiętam zbyt dużo z tej końcówki, chyba nawet usiadłam, na pewno jednak bardzo to przeżywałam.

Ostatecznie Jaśkowiec przecięła linię mety jako trzecia. - Pierwsza myśl? Fajnie, że nie rozczarowałem ekipy, nie rozczarowałam Justyny, która dużo nadziei pokładała w tym występie. Fajnie było je spełnić i przy okazji własne marzenia – mówiła.

Potem zaczęło się celebrowanie sukcesu. Wieczorem podczas uroczystej ceremonii w centrum Falun odebrały medale. - Historyczne, bo to pierwsze drużynowy medal dla Polski w biegach – zwróciła uwagę Kowalczyk.

- No to wieczorem będzie grill – żartował Maciej Staręga, który wczoraj razem z Maciejem Kreczmerem też miał powody do zadowolenia. Trochę szczęśliwie - na ostatniej zmianie Szwed zgubił kijek, a Francuz się wywrócił - ale zajęli w sprincie dobre 8. miejsce. W polskiej ekipie wszyscy odżyli.

Kowalczyk z Jaśkowiec niedzielnemu startowi podporządkowały wszystko. W sobotę nie wzięły udziału w biegu łączonym. A w nim małe zaskoczenie – niezniszczalna Marit Bjoergen straciła swoje supermoce. Norweżka zajęła dopiero 6. miejsce (- Nie wiem, co się stało. Miałam bardzo „ciężkie” nogi – mówiła), choć nie był to powód do odtrąbienia norweskiego odwrotu. Wszystko i tak rozstrzygnęło się między jej koleżankami z kadry. Złoto wywalczyła Therese Johaug, a srebro Astrid Jacobsen, która nota bene też wróciła po ciężkich przejściach. Brązowy medal wyszarpała Szwedka Charlotte Kalla.

- Przez ostatni rok poświęciłam tysiąc godzin na treningi, by tutaj wygrać – wyznała Johaug. Tysiąc godzin to prawie 42 doby. - Tylko w taki sposób możesz spełnić marzenia – podkreślała 26-letnia narciarki.

Dwie Polki – Kornelia Kubińska i Ewelina Marcisz – kończyły bieg zadowolone. Ta pierwsza zajęła 24., a druga 27. pozycję.

- Nie liczyłam tutaj na nic, po prostu chciałam wypaść jak najlepiej. Miejsce jest fajne – oceniała Kubińska. - Na ostatnim okrążeniu było już jednak ciężko. Pojawiły się skurcze w rękach i nogach, musiałam walczyć sama ze sobą – opowiadała.

Kolejne zawody na biegowych trasach we wtorek – bieg na 10 km techniką dowolną. Znów bez Kowalczyk. Teraz polska gwiazda szykuje się już do czwartkowej sztafety. A potem do biegu na 30 km „klasykiem”. Te mistrzostwa jeszcze się dla nas nie kończą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!